Ks. Józef Niedźwiecki (1877 - 1932)

Urodził się w roku 1877 w Augustynowie, w powiecie wyrzyskim. Od zarania życia ukochał służbę Bożą, usługiwał chętnie do Mszy św. i zdolnościami swymi wyróżniał się wśród rówieśników szkoły powszechnej. Mając lat 14, zapragnął być misjonarzem i uprosił rodziców, by wysłali go do Belgii do domu klasztornego w Antwerpii, celem przygotowania się do pracy misyjnej i zaznajomienia się w języku francuskim, którym do końca życia władał biegle i poprawnie. Nie czując się na obczyźnie szczęśliwym, wrócił po trzech latach do kraju, a ponieważ posiadał już pewien zasób wiadomości humanistycznych, wstąpił do gimnazjum w Nakle, które też w swoim czasie ukończył. Idąc zaś za głosem powołania, poświęcił się stanowi duchownemu. Odbył więc studia teologiczne w Poznaniu i Gnieźnie, gdzie też w roku 1903 otrzymał święcenia kapłańskie. Młodego kapłana posyła Władza Duchowna na wikariat do Pakości, a stamtąd po trzech latach na wikariat do Leszna, zarazem jako prefekta gimnazjalnego. Lecz ówczesne niemieckie kolegium szkolne w Poznaniu nie zatwierdziło go na tym stanowisku, mianowicie dlatego, że już na zewnątrz "przez noszenie kanonów" zaznaczał polskiego ducha swego. Wobec tego powołuje go Władza Duchowna na wikariat do wielkiej parafii Matki Boskiej Bolesnej w Poznaniu na Łazarzu. Tam pracuje dodatnio na ambonie i gorliwie w konfesjonale oraz w licznych stowarzyszeniach. Po dwóch latach powierza mu Władza Duchowna przejściowo administrację parafii w Skórzewie pod Poznaniem, a następnie administrację parafii w Donaborowie, w powiecie kępińskim. Tu, na małej parafii wiejskiej, postanowił oddać się dalszym studiom teologicznym i w tym celu dojeżdża na uniwersytet we Wrocławiu. Gdy atoli w międzyczasie zawakowało probostwo w Trzcinicy, otrzymuje w roku 1911 parafię tę jako duszpasterz w zarząd. W Trzcinicy, w parafii rozległej, liczebnie wielkiej, posiadającej dwa kościoły i publiczną kaplicę, rozpoczyna pracę z zapałem i gorliwością, starając się sumiennie spełnić obowiązki duszpasterskie, zawsze uważając za najgłówniejsze zadanie swoje pracę na ambonie i w konfesjonale, w którym po kilka godzin dziennie przesiaduje, zwłaszcza w czasie wielkanocnej Komunii św. Dużo też starania poświęca w Katolickim Towarzystwie Robotników Polskich, którego był patronem, Kółku Rolniczym, którego był prezesem, a również organizacjom młodzieży, licznym stowarzyszeniom świeckim i gospodarczym, jak np. Spółce Mleczarskiej, której był założycielem i prezesem jej Rady Nadzorczej. Staraniem też jego przeprowadzono remont kościołów na zewnątrz, które zaopatrzył w liczne paramenty i sprzęty, sprawił nowe dzwony, ulepszył stare i postawił nowe parkany, w części własnym sumptem. To też ceniła go parafia i kochała, czego dowodem była wdzięczność i przywiązanie parafii z okazji srebrnego jubileuszu kapłaństwa, który obchodził przed 4 laty. A jakim był dla parafii, takim też w wyższym jeszcze stopniu okazał się dla swoich konfratrów. Nigdy nie odmówił pomocy na ambonie, czy w konfesjonale, na odpustach, czy na misjach, chętnie zastępował sąsiadów, jeżeli była potrzeba. Ujmujący, miły, życzliwy, zawsze z słodkim uśmiechem dla wszystkich, tym serdeczniejszym był konfratrem, szczerym, wylanym kolegą i przyjacielem bez fałszu i obłudy. Dlatego podbijał sobie serca ogółu, a konfratrzy chętnie spieszyli doń na każdy zew jego, tym chętniej przyjmowali go u siebie, wiedząc, że złoty humor i wrodzony dowcip jego rozweseli i że każdy ogrzeje się ciepłem serca jego. Niestety, skutkiem wytężonej pracy od kilku lat chorował na nerwicę serca, lecz nikt nie przeczuwał, że nielitościwa śmierć już na niego zdradziecko czyha. Przecież Władza Duchowna przesłała mu na 1 lipca wikarego, przecież czynny brał udział w Zjeździe Katolickim w Kępnie w dniach 2 i 3 lipca, przecież 4 i 6 lipca, na kilka godzin przed katastrofą, byli u niego konfratrzy, nie przeczuwając nic złego. A tu w nocy 7 lipca od razu ciężkich dostał boleści i chcąc przyspieszyć pomoc lekarza, osobiście udał się do Kępna, gdzie też w szpitalu skutkiem udaru serca nagle i niespodzianie zakończył swój pracowity i pełen ciężkich przejść żywot. Hiobowa wieść o nagłym zgonie księdza proboszcza z Trzycinicy błyskawicznie rozeszła się po całym powiecie i dalekiej okolicy, wywołując głęboki żal i ból nie tylko wśród parafian i konfratrów, lecz u wszystkich, którzy go znali i cenili. Kim zaś był ks. Józef Niedźwiecki dla całego dekanatu i powiatu, dowodem jego pogrzeb, w którym niezliczone fale ludzi wszystkich stanów brały udział, chcąc ostatnią mu oddać przysługę, razem z licznym gronem kapłanów.