Ks. Józef Budziak (1827 - 1883)

W środę, do 21 listopada złożono do grobu zwłoki bardzo zacnego i prawego kapłana, ks. Józefa Budziaka. Urodził się w Retkowie, w pow. szubińskim, z rodziców włościańskich w r. 1827, miał zatem w tym roku 56 lat. Do szkół chodził w Trzemesznie, i ukończył je r. 1853. Na kapłana wyświęcony r. 1857, i dlatego zeszłego roku obchodził jubileusz 25 letni kapłaństwa; ponieważ całe życie był skromny i nie lubił rozgłosu, więc i jubileuszu swojego nie obchodził uroczyście i tylko konfratrzy współdekanalni na dowód miłości złożyli mu skromny upominek, którym niestety nie długo się cieszył. Pierwsze lata kapłaństwa przebył nieboszczyk w Górce pod Łobżenicą, w czasach, kiedy jeszcze nieszczęśliwy ks. Brenk był proboszczom w Łobżenicy, a zatem jego przełożonym. Po kilku latach powołała go władza duchowna do Wrześni, stąd zaś na wikariat do kościoła Św. Trójcy w Gnieźnie za czasów ks. Martena, a po przeniesieniu się ks. Lniskiego do Czarnkowa, został proboszczem parafii św. Michała w Gnieźnie, gdzie przez lat 20 pasterzował. Przez cały czas swojego kapłaństwa odznaczał się prawością charakteru, szczerością i otwartością, to też licznych miał przyjaciół jeszcze z ław szkolnych, a właściwie nie miał nieprzyjaciela, bo jeżeli w kim znalazł ku sobie niechęć, umiał ją wnet zamienić w życzliwość dla siebie, a sam nie miał do nikogo nienawiści ani chęci odwetu. Jako kapłan był wiernym sługą Boga i Kościoła, Jako obywatel dobrym patriotą i doskonale umiał obowiązki kapłana i obywatela połączyć. We wszystkich społecznych i publicznych sprawach brał czynny udział i wywierał w kołach, w których się obracał, zbawienny wpływ. Przez cały czas pobytu w Gnieźnie zyskał nie tylko miłość i szacunek u swoich, ale i u innoplemieńców, którzy wysoko cenili prawy jego charakter. Dochody probostwa św. michalskiego nie są wielkie, ale pod zarządem nieboszczyka, który obok tego, że był dobrym kapłanem, był także doskonałym ekonomistą i umiał w uczciwy sposób z każdej rzeczy korzystać, dochody jego powiększały się służyły mu przy tym do spełnienia dobrych uczynków. Nie na to się starał o pomnożenie fortuny, aby zbijać kapitały, ale aby dobrze nią szafować. To też dom jego był dla każdego otwarty, odznaczał się rozsądną gościnnością, pamiętał o niezamożnej rodzinie swojej i starał się, aby jej, przyzwoitą zapewnić przyszłość. Dla ubogich był miłosierny - na dobroczynne i pobożne cele grosza nie żałował, w ostatnich latach własnym kosztem upiększył kościół, na co wydał podobno 1000 talarów, a przeczuwając śmierć, bo od kilku lat niedomagał skutkiem defektu sercowego (umarł na zatłuszczenie serca), doskonale rozporządził pozostałością swoją i za życia ją podzielił pomiędzy spadkobierców, nie zapominając o legacie za swoją duszę, o Towarzystwie Naukowej Pomocy i o ochronce. Prawdziwie, ci co bliżej znali nieboszczyka, podziwiali, jak mógł przy miernych dochodach tyle dobrego robić. Ostatni tydzień przed śmiercią nie wychodził wcale do kościoła, ale się za to na śmierć sposobił, przyjąwszy kilka razy Sakramenty Św. W sobotę, w samo południe, przybył do niego jego przyjaciel i lekarz, który go leczył, i poznał, że ostatnia chwila się zbliża, odezwał się więc tylko do pacjenta: Józefie, koniec! przeżegnaj się! Chory też to uczynił, wymówił jeszcze Jezus, Marja i skonał. Wieść o jego zgonie przeraziła wszystkich, którzy go znali i strata wielka powstała tak dla miasta, gdzie był proboszczem, jak i dla naszej nieszczęśliwej dzielnicy, tym więcej, że nie tak prędko da się tę szczerbę zapełnić. W Gnieźnie są trzy probostwa: u św. Wawrzyńca, przy kościele Św. Trójcy i u św. Michała. Wszystkie 3 parafie są osierocone przez śmierć księży Plewkiewicza, Mąkego i Budziaka. Ostatni należał do dekanatu Św. Michała, który jest niewielki. Ma tylko 8 parafii, z tych cztery osierocone przez śmierć księży: Kwiatkiewicza w Strzyżewie, ks. Konitzera w Dusznie, ks. Zajęckiego w Wylatowie i ks. Budziaka, - nadto umarł przęd 3 laty w Trzemesznie nieodżałowany "ks. Kłoś". Na pogrzeb ks. Budziska zebrały się niezliczone tłumy, tak ze ledwo dziesiąta część zdołała się dostać do kościoła. Eksportacja odbyła się we wtorek o godz. 5, a pogrzeb w środę. W dzień ekesportacji, prowadził pochód żałobny wśród 50 kapłanów z daleka i z bliska przybyłych przyjaciel zmarłego czcigodny ks. kanonik Korytkowski z Gniezna, mowę pogrzebową wygłosił ks. Sieg, proboszcz z Orchowa, jako należący do tego samego dekanatu. Na drugi dzień była prawie ta sama. liczba duchownych. Wigilie i sam pogrzeb odbyły się pod przewodnictwem księdza Tomaszewskiego z Trzemeszna, kolegi i dziekana zmarłego. Mszą św. rekwialną odśpiewał ks. kanonik Dorszewskl z Poznania.