Ks. Albin Treider (1941 - 2001)

Każda wiadomość o śmierci zawsze zaskakuje. Nawet wtedy, kiedy się jej spodziewa, kiedy wszystko wskazuje, że już się zbliża, że już nadchodzi, bo stan zdrowia jest już taki, że czuje się, że ona już się zbliża. Ale ta śmierć, śmierć księdza Albina zaskoczyła nas wyjątkowo. Jeszcze późnym wieczorem rozmawiał przez telefon ze swoim Dziekanem z Trzemeszna. Jeszcze poprzedniego dnia umawiał się z Księdzem Dziekanem z Rogowa, że rano 7 listopada pojadą wspólnie do Bydgoszczy, na uroczystości 25 lecia parafii Św. Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy, w której niegdyś jako wikariusze pracowali. Czekaliśmy na jego przyjazd do Bydgoszczy. Niestety, zamiast wiadomości, że przyjechał ks. Albin, przyszła smutna wiadomość, że nie przyjedzie, że nie żyje. Była to bolesna wiadomość, w którą nie chciało się wierzyć. Niestety, była jednak prawdziwa. Ks. Albin w uroczystościach zjazdu wszystkich wikariuszy na Wyżynach, głęboko w to wierzę, uczestniczył już w niebie. Trudno jest napisać choć kilka sensownych słów wspomnienia o swoim koledze kursowym, a jednocześnie tak się złożyło, że przez kilka lat wikariuszu parafii, której byłem proboszczem. Ks. Albin urodził się 22 lutego 1941 r. - Poznaliśmy się pod koniec września 1959 r. jako alumni pierwszego roku Prymasowskiego Wyższego Seminarium Duchownego w Gnieźnie. Myślę, że tak dla niego jak i dla nas wszystkich, a było nas dwudziestu, było to przeżycie ogromne. On pochodził z Łobżenicy, o której Ks. Prof. Inf. Kłoniecki mówił żartobliwie, że rzeka Łobzonka nad którą rozłożyło się to miasto jest taka jak Jordan w miejscu chrztu Chrystusa. Pomimo, że mieszkał w Łobżenicy i cenił swój kościół parafialny, to jednak był rozkochany w Matce Bożej z Górki Klasztornej, która niewątpliwie wycisnęła piętno na jego duchowości, co zaraz zauważyliśmy. Od pierwszego spotkania dał się poznać jako kolega skromny, może nieco przestraszony tym wszystkim co zobaczył w seminarium, które zapewne, jak my wszyscy, inaczej sobie wyobrażał. To zetknięcie wyobraźni z rzeczywistością jest chyba dla każdego kleryka bardzo trudne. Ale to "przerażenie" mija szybko i on, niezwykle pilny, sumienny w nauce i służbie Bożej, znalazł tu swoje miejsce i szczęście. Kiedy wszystko wydawało się, że jest dobrze, przyszło jednak trudne doświadczenie. Po dwóch latach seminaryjnej formacji trzeba było iść do wojska. Służbę odbywał we Wałczu Pomorskim. Nie był "Herkulesem" i sądzę, że nie było mu łatwo pod względem fizycznym pokonywać wszystkie trudności służby "ku chwale Ojczyzny". Był jednak człowiekiem ogromnego ducha i to go trzymało w powołaniu i chęci powrotu do Seminarium, by dojść do upragnionego kapłaństwa. Powraca więc radosny po dwóch latach służby na jesień 1963 r., by kontynuować przerwane studia. Były to trudne lata dla Kościoła, potrzeba było kapłanów. Z tego względu Ks. Kard. Stefan Wyszyński wyraził zgodę na to, aby ci klerycy, którzy powracają z wojska w ciągu 2 lat mogli zaliczyć pozostałe cztery lata teologii. Znalazło się sześciu śmiałków, wśród których był alumn Albin Treider. Wysiłek to był ogromny. Cztery lata w dwa, ale cała szóstka sprostała temu zadaniu i 21 listopada 1965 r. otrzymała z rąk Ks. Biskupa Lucjana Bernackiego święcenia kapłańskie. Mszę św. prymicyjną odprawiał Ks. Albin w Łobżenicy, u boku swojego zacnego Proboszcza Ks. Prałata Czesława Koczorowskiego. A później już od 1 grudnia 1965 r. rozpoczęła się kapłańska praca. Rozpoczął ją Ks. Neoprezbiter Albin jako Wikariusz w Kcynii, później w Jarocinie w parafii Chrystusa Króla, Janikowie, Tucznie, Witkowie, Kotlinie, Gąsawie, Żninie w parafii św. Marcina, Kiszkowie, Nowej Wsi Wielkiej i w Bydgoszczy w parafii Św. Polskich Braci Męczenników na Wyżynach. Była to już jego ostatnia parafia wikariuszowska. Od 1 lipca 1984 r. zostaje mianowany Proboszczem w Kruchowie, w kościele pw. Wszystkich Świętych. To właśnie w Kruchowie, po 17 latach proboszczowania, zmarł nagle 6 listopada 2001 r. Dane mi było jako kolega kursowy, a jednocześnie proboszcz jego ostatniej wikariuszowskiej parafii pojechać z nim do Knichowa "na oględziny" jego nowej, już teraz proboszczowskiej parafii. Cieszył się ogromnie, snuł różne plany pracy duszpasterskiej. Sam wiedział o sobie, że jest wymagający dla siebie i wiernych. Jako zadanie naczelne postawił sobie tworzyć duszpasterstwo na miłości do tych, do których był posłany. Nie nam oceniać jak zadanie to wypełnił, ale na pewno cały oddał się parafii. Podziw budził zadbany kościół, jego obejście, cmentarz parafialny, choć sam o swoje wygody nie dbał. Wystarczyła mu ciągle dość prowizorycznie wyposażona plebania i skromne warunki bytowania. Największą radością było dla niego to, że ma piękną świątynię. I może jeszcze jedno, co rzadko podkreśla się u kapłanów, niezwykłą dbałość o księgi parafialne, w których prowadzeniu miał niezwykły porządek. To poczucie porządku wyrażało się jednocześnie głębokim szacunkiem dla Władzy Duchownej. Siedemnaście lat pracy zjednało mu wdzięczność wielu parafian i sympatię kapłanów Dekanatu. Przez wiele lat w pracy w Kruchowie wspomagała go jego rodzona siostra Róża, która była jednocześnie gospodynią w domu plebanijnym i w kościele. Niestety nie dbał o swoje zdrowie, nigdy nie słyszałem, żeby był na dłuższych wakacjach, czy jakimś zagranicznym wyjeździe pielgrzymkowym. Jego światem była parafia, "dłubanie" w książkach i ostatnio rozwiązywanie konkursów biblijnych. Zresztą ostatni jego telefon w życiu to do Dziekana Trzemeszeńskiego, drogiego mi Ks. Prałata Michalskiego w poszukiwaniu rozwiązania pytania z konkursu biblijnego. Niestety, już z odpowiedzią Dziekan nie mógł się oddzwonić, bo Ks. Albin nie odbierał telefonu - prawdopodobnie w tym czasie zmarł. Można by wiele pisać o Księdzu Albinie, bo był postacią w dobrym znaczeniu barwną, lubianą. Może ktoś uzna za nieodpowiednie do wspomnienia pośmiertnego, ale był chyba ostatnim księdzem Archidiecezji Gnieźnieńskiej, a może i w Polsce, który jeździł w kasku na motorowerze z teczką na pasku na piersiach, tak jak jeździli księża w latach pięćdziesiątych. Wszyscy przesiedli się już na samochody, a on pozostał wierny swojemu "Simsonkowi". Najgorzej było, jak wspominała w rozmowie po pogrzebie wierna mu siostra Róża, kiedy oboje jechali tak z Kruchowa poprzez Żnin, Szubin, Wyrzysk do Łobżenicy. W okolicy Kruchowa wszyscy ten obrazek znali i wiedzieli, że to jedzie proboszcz z Kruchowa, ale im dalej od parafii to dla spotykanych ludzi była to sensacja. Taki był nasz Albin "ostatni ksiądz motorowerzysta". Wielka szkoda, że odszedł tak szybko i niespodziewanie, jest nam bardzo go brak. Uroczystości pogrzebowe rozpoczęły się już 8 listopada w kościele w Kruchowie, w którym przez 17 lat sprawował Najświętszą Ofiarę Mszy Św., głosił Słowo Boże i udzielał Sakramentów Św., a który tak bardzo ukochał. Pogrzeb zaś odbył się dnia 9 listopada w rodzinnej Łobżenicy, w świątyni jego prymicyjnej Mszy św. Uroczystości pogrzebowe zgromadziły wielu wiernych z parafii, w których pracował, a szczególnie z Kruchowa i Łobżenicy, która żegnała swojego Syna Kapłana. Mszy św. pogrzebowej, w licznym gronie Kapłanów z Dekanatu Trzemeszeńskiego, Łobżenickiego i wielu kolegów Kapłanów przewodniczył Ks. Bp. Bogdan Wojtuś, a Słowo Boże wygłosił Ks. Romuald Biniak. Po Mszy św. wyruszył kondukt pogrzebowy na cmentarz parafialny. Szliśmy ulicami, które przemierza! kiedyś Ks. Albin. Droga prowadziła przez most na Łobzonce, "jak przez Jordan", obok starego młyna, potem zaczęła się wspinać coraz wyżej ku cmentarzowi, na którym spoczywają zacni rodzice Ks. Albina, wielu Jego krewnych i kapłanów związanych z tą urodzajną w powołania kapłańskie łobżenicką ziemią. Przed trumną kroczyło ok. 100 kapłanów z Ks. Biskupem Bogdanem Wojtusiem, delegacje, a za trumną najbliższa rodzina: siostra i brat z rodziną. Modlitwy liturgiczne zakończyło przemówienie Ks. Biskupa, przedstawicieli parafii w Kruchowie i grona przyjaciół z klasy licealnej, z którym zmarły Kapłan utrzymywał ścisłe związki poprzez organizowane zjazdy koleżeńskie. Słowa podziękowania wygłosił Ks. Dziekan z Trzemeszna - Ks. Prałat dr Bronisław Michalski. Choć każdy pogrzeb jest zawsze głęboką refleksją i zadumą nad ludzkim życiem, to jednak wszyscy mieliśmy przekonanie, że żegnamy dobrego kapłana. Żegnaj konfraterku Albinie. Pokój z Tobą. Kto Cię znał to wie dlaczego "konfraterku". /Ks. Prał. Romuald Biniak Dziekan Dekanatu Bydgoszcz IV/